"po godzinach"

bieszczadzki pamiętnik mamypediatry cz.2

cz. 1 opowieści przeczytacie tutaj: klik.

Dzień 6: odpoczynek?

Postanowiliśmy się zregenerować. Zaplanowaliśmy „dzień bez gór”, a dokładniej: bez wyprawy na szczyt. Dziewczyny w nagrodę za zdobycie Tarnicy miały dostać obiecane książeczki. Postanowiliśmy odwiedzić Sanok. A dokładniej skansen i księgarnię.

Kiedy dojeżdżamy do skansenu to spotyka na drobne rozczarowanie. Mało obiektów jest otwartych, kiedy byliśmy tutaj kilka dni wcześniej to wszystko było otwarte – tylko sił brakowało na zwiedzanie. Ale wtedy był to poniedziałek, który pewnie rządzi się innymi prawami niż dzień weekendowy.

Niemniej trochę chodzimy po skansenie i podglądamy budownictwo ludowe. Może gdybyśmy zdecydowali się na przewodnika to dla nas byłoby ciekawiej, ale dzieci tak długo by nie wytrzymały. Umówmy się, że dla nich tak czy siak było interesująco. Biegały między domkami i zachwycały się tym co zobaczyły, a przy tym bawiły się w czarodziejki (wyobraźnia dziecka to skarb!)

Z kolei my, dorośli tylko czekaliśmy na obiad. Pamiętacie knajpę w Sanoku z cudakami bieszczadzkimi? Jest zaraz przy skansenie i znowu się do niej udaliśmy. I znowu pyyycha 🙂

Po dobrym obiadku zdecydowaliśmy się na spacer do księgarni. Wszystkie mniejsze obiekty były już zamknięte, ale udało nam się znaleźć księgarnię w jakimś centrum handlowym. Księgarnia Autorska. Fajny klimat chociaż jak się okazało to „sieciówka”. Jak to w naszej rodzinie bywa wsiąkliśmy w książki na ponad godzinę… Dziewczyny wyszły z obiecanymi książkami. Mój mąż się nie powstrzymał, ale ja – z całych sił się starałam nie kupować nic nowego i się udało (to moja walka z uzależnieniem) 😉

W drodze powrotnej postanowiliśmy obejrzeć prace Beksińskiego. Wystawa znajduje się w sanockim zamku z XVI wieku. Poza tym można tam zobaczyć sztukę sakralną, cerkiewną, zbrojownię, ceramikę. Każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie.

Sama historia Beksińskiego jest wyjątkowa, ale dopiero jak zobaczyłam na własne oczy jego prace to doznałam szoku. Nie sądziłam że jest tego aż tyle! Do tego w samym muzeum została również odwzorowana jego pracownia i miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie. Warto zobaczyć. Dzieci nie rozumiały zbyt wiele z tego zwiedzania, ale tyle było do przejścia i wszędzie wkoło tak wiele znajdowało się prac, że czas płynął szybko.


To miał być dzień odpoczynku, ale meeeega zmęczeni dotarliśmy domu o wzięliśmy się za czytanie kupionych książek.

nie oszukuję – naprawdę nie kupiłam nic dla siebie – z tą książką przyjechałam z domu 😉

Dzień 7: Niedziela

Nadeszła niedziela a wraz z nią wizyta na mszy św w wiejskim kościele w Nowosiółkach. Historia tego miejsca bardzo nam się spodobała.
Kościół został wzniesiony przez mieszkańców okolicznych wsi w czasach PRL w ciągu jednej nocy!

Mieszkańcy nie dostali pozwolenia na budowę kościoła. Posadzili przy drodze pole kukurydzy i gdy ta urosła na odpowiednią wysokość, w odległości ok. 30 m od szosy wylali fundamenty. Później przy świetle kieszonkowych latarek zbudowali drewniany kościół. Gasili latarki gdy pojawiały się w oddali światła i pomimo dwukrotnego patrolu milicyjnego nikt z władzy się nie zorientował. Zostali postawieni przed faktem dokonanym gdy następnego dnia rano ujrzeli kościół. Ołtarz, na pamiątkę tych wydarzeń jest ozdobiony malowidłami kukurydzy.

Obiad wyjątkowo jemy na miejscu i tym razem naprawdę planujemy się lenić. Włączamy nawet telewizor (w domu nie mamy programów tv) i oglądamy rodzinnie Harrego Pottera 🙂

Dzień 8: Uherce Mineralne

Pamiętacie, że już tutaj byliśmy? Podziwialiśmy kościół i wodospady. Tym razem czas na podróż na sławnych drezynach rowerowych.

Wybraliśmy się na poranny kurs, który wcześniej zarezerwowaliśmy (miałam zasięg w Sanoku i wykorzystałam sytuacje żeby zrobić internetowo rezerwację). Świetna sprawa. Same widoki nie były jakieś powalające ale mieliśmy dużą frajdę z całej wypawy. Dzieci były zachwycone drezynami. Najstarsza córka na zmianę ze mną pedałowała po jednej stronie. Na drugim siedzeniu wartę trzymał mąż.

Po drodze zdjęcia osobom jadącym drezynami robi dron- fotografie są do kupienia po powrocie za niewielką opłatą (10zł – przy samej stacji).
Podróż drezynami w jedna i druga stronę trwała ok 1,5 godziny, ale w połowie był 15 minutowy postój. Fajny sposób na rodzinne spędzenie czasu 

Aaaaa i warto zachować potwierdzenie zakupu bilety (a dlaczego to Wam napiszę trochę dalej).

Dzień dopiero się zaczął, a my mieliśmy kolejne plany na Uherce Mineralne. Udaliśmy się na zwiedzanie browaru URSA MAIOR. A właściwie udał się mój mąż – jako najbardziej zainteresowany członek rodziny. Sami organizatorzy odradzili wizytę w samym sercu browaru dla tak małych dzieci. Ale w budynku browaru jest coś jakby restauracja, galeria i sklep. można spokojnie tutaj posiedzieć i napić się soku (dziewczynkom zasmakował zarówno jabłkowy, jak i z bzu z dodatkiem melisy).

Wyobraźcie sobie, że na piętrze jest również mały antykwariat – dosłownie dwie półki z książkami (jest też kilka regałów z nowymi książkami) i moja najstarsza córka akurat w tym miejscu znalazła jedną z książek ze swojej ulubionej ostatnio serii: „Magiczne drzewo”. Nie wiem jak to się stało ale znowu każda mnie naciągnęła na książki 😉

URSA MAIOR produkuje naprawdę smaczne piwa – uwierzcie mi, że warto spróbować. Można je nawet zamówić internetowo 🙂 Poza tym sporo jet tutaj produktów wyjątkowych – słone krówki, ocet piwny, soki naturalne. W sklepie jest dużo rękodzieła, produktów wykorzystywanych ponownie (np torby z worków po słodzie czy miski z nieudanych butelek). Cały obiekt wykorzystuje energię odnawialną i inne innowacyjne rozwiązania (w łazience są ręczniki wielorazowe na rolce – pierwszy raz się spotkałam z takim rozwiązaniem). Część zysku jest inwestowana w lokalne przedsięwzięcia, skupiające się na ochronie i promocji walorów Bieszczad. Jest tez wsparcie dla fundacji „Koliber”. Brawo!

wnętrze browaru
można zakupić tzw deskę degustacyjną

Na obiad tym razem wybraliśmy się do Ustrzyk Dolnych – Restauracja Niedźwiadek znajduje się w samym centrum – przy dworcu kolejowym. Trafiliśmy tutaj po przeczytaniu jakiegoś polecenia na jednym z blogów. Zachwalano tam wątróbkę i rzeczywiście była wyborna. Dzieci skusiły się na pierogi i kotlety schabowe, a mąż na rożki baranie i… nastała cisza (tak wcinaliśmy) 😉

Dzień 9: podróż w czasie.

Wspomniałam Wam o bilecie z drezyn. Wracamy następnego dnia do Uherzec Mineralnych ale tym razem do Domu Rzemiosła. Ze wspomnianym biletem obowiązuje zniżka na warsztaty, które się tutaj odbywaliśmy. Celowo wybraliśmy ten dzień, bo zrobiło się pochmurno i pojawiła się mżawka.

Warsztaty rozpoczynają się krótkim filmikiem, który ogląda się na klimatycznym poddaszu i człowiek ma wrażenie, że przenosi się w czasie. Następnie uczestnicy idą na zajęcia do „dawnej szkoły”. Odbywają się tutaj warsztaty, gdzie piecze się regionalne proziaki (piec opalany drewnem), uczy się sztuki kaligrafii i uwaga uwaga wyrabia się samodzielnie naczynia na kole garncarskim 🙂 Dobra zabawa gwarantowana. Najmłodszej córce pomagałam ja, starsze dawały radę same, a dużą, bardzo dużą frajdę miał mój mąż. Dlatego szczerze polecam 🙂

proziaki
kaligrafia

Dzień 10: deszcz

Jeden jedyny, prawdziwie deszczowy dzień w trakcie naszego urlopu. Spodziewany i niezbyt dokuczliwy. Robimy grilla, rozpalamy w kominku, czytamy 🙂

Najmłodsza córa biega w kaloszach po deszczu, z miotłą w dłoni i śpiewa „mam tę moc”, a starsze bawią się głównie w domu. Po deszczu przyjdzie słońce – już następnego dnia 🙂

Dzień 11: Chatka Puchatka po raz drugi.

Rano pędzimy do kościoła, tym razem do pobliskiej Stężnicy. Msza jest o 8:15 i spokojnie zdążymy na szlak.

Jest trudniej niż ostatnio, bo po deszczu jest trochę ślisko. Pod górę idzie się dość dobrze, ale zejście trwa nam nieco dłużej nić ostatnio. Na szczycie podziwiamy widoki i pijemy herbatkę w termosu 🙂 Mój mąż wariat biegnie od „Chatki Puchatka” dalej – przełęczą w kierunku Roha i i dalej na Osadzki Wierch.

My idziemy tylko kawałek po wieje tak zimny wiatr, że jest średnio przyjemnie. Zostajemy koło Chatki i odpoczywamy (wcinamy batonika i słone krówki, które kupiłam w ursie :))

Obiad to kolejna polecana przez obserwatorów miejscówka. Paweł nie całkiem Święty (Smerek). I powiem Wam, że będziemy tu wracać. gdybyście kiedyś byli – oprócz regionalnych pyszności obiadowych polecam Wam jeszcze bubliki na deser 🙂

Dzieci , jak zawsze po wizycie na górskim szczycie – naładowane energią wariowały jeszcze na placu zabaw przy domku 😉

Dzień 12: spokojnie, coraz bliżej końca urlopu.

Odwiedzamy leśne mini zoo i szczerze… mam mieszane uczucia. Pamiętam nasz ubiegłoroczny wypad do Ustronia i leśnego parku niespodzianek. Tam zwierzęta chodziły swobodnie po całym, ogromnym terenie. Wiem, że mimo wszystko gdzieś to ogrodzenie było, ale teren był naprawdę duży. Tutaj poza zwierzętami hodowlanymi sporo jest wiewiórek, są surykatki, jest jeleń – wszystkie, bez wyjątku mają za mało miejsca 🙁 dlatego nie polecam tego miejsca. Niedaleko jest stacja sławnej leśnej kolejki bieszczadzkiej, ale tłum, który się tam znajdował skutecznie nas zniechęcił.

Udaliśmy się tego dnia jeszcze na obiad do tej samej restauracji co dzień wcześniej.

Dzień 13: ostatnia sobota

Obiad trzeci raz z rzędu w tej samej restauracji i wycieczka objazdowa do browaru, po zapasy do domu (piwo naprawdę wyborne!). Do samego browaru jedziemy inna trasą: przez Terkę i Solinę. Podziwiamy wspaniałe widoki, bo wiemy, że powoli się z nimi żegnamy.

w tych właśnie kwiatach udało mi się zrobić idealne zdjęcie rodzinne, na którym wszyscy patrzą w obiektyw – a to naprawdę rzadkość 😉

Dzień 14: ta ostatnia niedziela

Powoli ogarniam sprzątanie i pakowanie – następnego dnia wyruszamy do domu.

Teraz to już tylko o jedzeniu myślimy 😉 Musimy się pożegnać z gigantycznymi naleśnikami. Wpadamy do Chaty Wędrowca i tym razem zamawiamy mniej 😉 Zjadamy wszystko – jest idealnie 🙂 A po powrocie seans filmowy – obiecany przed tygodniem. Prażymy popcorn i siadamy do drugiej części Harrego Pottera.

Ostatni wieczór na tarasie… będzie nam brakowało tego miejsca…

Dzień 15: powrót do domu

Tym razem wybieramy dzień na podróż do domu. Wyruszamy chwilę po 8 i po 20 jesteśmy na Kaszubach – po drodze dwa dłuższe postoje. Nie jest tak źle. Wspomagamy się audiobookami dla dzieci i po raz milionowy piłujemy te same piosenki 😉

Podsumowanie wyjazdu:

Dużo pięknych widoków, dużo dobrego i dużego jedzenia, nowy ulubiony browar, dużo chodzenia, dużo relaksu, cztery przeczytane przeze mnie książki (najstarsza córka przebiła mnie w tej ilości ponad dwukrotnie!), dużo piosenek dla dzieci , dużo jeżdżenia po bieszczadzkich pętlach (zakręty 180′), nie tak dużo ludzi, ale na pewno nie było pusto, mało zasięgu, a nawet jego brak i bardzo dużo zabawy… Dużo wspomnień i jedno postanowienie – wrócimy tu jeszcze 🙂

2 thoughts on “bieszczadzki pamiętnik mamypediatry cz.2

  1. Moje Bieszczady! ? Zamiast tego leśnego Zoo.. Polecam Żubry w miejscowości Muczne c
    zdarza się że są wypuszczone z zagrody i spacerują tą drogą co my… To dopiero atrakcja! I możliwość zobaczenia ich z bliska.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *